Fragment:
CMENTARZ ZAPOMNIANYCH KSIĄŻEK
-To co dzisiaj zobaczysz, masz zachować wyłącznie dla siebie - ostrzegł mnie ojciec, -Nikomu ani słowa. Nikomu. Nawet twojemu przyjacielowi Tomasowi.
-Nawet mamie? - spytałem cichutko.
Ojciec westchnął, ukryty za tym swoim smutnym uśmiechem który jak cień towarzyszył mu nieodłącznie przez całe życie.
-Nie, oczywiście że nie -odparł, spuszczając głowę. -Przed nią nie mamy tajemnic. Mamie możesz mówić wszystko.
Bóg zabrał mi mamę. Pochowaliśmy ją na cmentarzu w Montjuic w dniu moich czwartych urodzin. Pamiętam tylko że padało przez cały dzień i całą noc, a kiedy zapytałem tatę, czy niebo też płacze, nie był w stanie słowa z siebie wykrztusić. Mimo upływu sześciu lat nieobecność mamy była dla mnie wciąż jakims omamem, krzykiem ciszy, której nie potrafiłem jeszcze zagłuszyć słowami. Mieszkaliśmy z ojcem na ulicy Santa Ana, tuż przy placu kościelnym. Nasze małe mieszkanko mieściło się bezpośrednio nad antykwariatem specjalizującym się w sprzedaży zarówno rzadkich egzemplarzy dla bibliofilów, jak i książek używanych. Ten magiczny bazar odziedziczony po dziadku miałem z kolei ja przejąc po ojcu, który nie miał co do tego najmniejszych wątpliwośći. Wyrastałem pośrów książek, zaprzyjaźniając się z niewidzialnymi postaciami żyjącymi na rozsypujących się w proch stronach, których kolor mam do tej pory na palcach. Jeszcze jako mały dzieciak nauczyłem się zasypiać, opowiadając mamie w półmroku pokoju, co takiego zdarzyło się w ciągu dnia, co spotkało mnie w szkole, czego nowego się nauczyłem. Nie mogłem usłyszeć jej głosu, ani poczuć jej dotyku, ale jej aura i ciepło obecne były w każdym zakątku mieszkania, a ja, podzielając wiarę tych, którzy mogą jeszcze zliczyć swój wiek na palcach obu rąk, wiedziałem że wystarczy zamknąć oczy i zacząć mówić do mamy, a ona, gdziekolwiek by się znajdowała, na pewno mnie usłyszy. Tata siedząc w pokoju jadalnym, słyszał mnie czasami i płakał skrycie.
Pamiętam, że tego czerwcowego dnia obudził mnie mój własny krzyk. Serce łomotało mi tak, jakby dusza chciała wyrwać się z piersi i uciec schodami w dół. Tata przybiegł natychmiast i wystraszony, przytulił mnie do siebie, usiłując uspokoić.
-Nie mogę przypomnieć sobie jej twarzy. Nie mogę przypomnieć sobie twarzy mamy -wyszeptałem bez tchu.
Tata objął mnie jeszcze mocniej.
-Nie bój się.. ja pamiętam za nas obu.
Spojrzeliśmy na siebie, szukając słów, które nie istniały, Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że mój ojciec starzeje się, a jego oczy, te zawsze przymglone i zagubione oczy, nieustannie patrzą wstecz. Wstał, rozsunął zasłony, by wpuścić chłodne światło świtu.
-No dość tego. Pospiesz się, ubieraj się. Chcę ci coś pokazać - powiedział.
-Teraz? O piątej rano?
-Istnieją takie miejsca, które trzeba i można oglądać jedynie w ciemnościach. -Ojciec nie ustępował.
Gdy wychodziliśmy z bramy, miasto było jeszcze opustoszałe, po okrytych mgłą ulicach snuli się tylko gdzieniegdzie nocni stróże. Latarnie oświetlały jedynie opary w prowadzącej ku morzu alei, aczkolwiek ich rozrzedzone światła zaczynały już migotać, zwiastując rychłe przebudzenie się miasta i zrzucenie przez niego mglistej akwareli. Szedłem za ojcem wąskim zaułkiem, wydeptaną ścieżką bardziej niż ulicą, czując, jak za naszymi plecami coraz szybciej znika poświata Rambli. Z dachów i z balkonów zaczął zsuwać się ukośnymi strugami poranny brzask, nie docierając w ogóle na ziemię. W końcu ojciec zatrzymał się przed drzwiami z litego, sczerniałego od starości i wilgoci drewna. Przed nami wznosił się budynek przypominający wrak budowli, która kiedyś była pałacem lub siedzibą muzeum gromadzącego wyłącznie mary, cienie i pogłosy.
-To co dzisiaj zobaczysz, masz zachować wyłącznie dla siebie - ostrzegł mnie ojciec, -Nikomu ani słowa. Nikomu. Nawet twojemu przyjacielowi Tomasowi.Nikomu.
Człowiek o rysach drapieżnego ptaka i posrebrzonych włosach otworzył nam drzwi. Jego ostre, orle i nieprzenikliwe oczy spoczęły na mnie nieruchomo.
[...]
Człowiek zwany Izaakiem nieznaczym skinieniem głowy zaprosił nas do środka. Wszystko przed nami zanurzone było w niebieskawym półmroku, który zaledwie pozwalał się domyślać zarysu marmurowych schodów i obecności korytarza pokrytego freskami zapełnionymi aniołami i baśniowyi stworami. Ruszyliśmy za strażnikiem owym zamkowym korytarzem i dotarliśmy do wielkiej okrągłej sali, najprawdziwszej bazyliki ciemności, zwieńczonej kopułą, z której wysokości padały snopy światła. Niezmierzony labirynt korytarzyków, regałów i półek zapełnionych książkami wznosił się po niewidoczny sufit, tworząc ul pełen tuneli, schodków, platform i mostków, które pozwalały się domyślać przeogromnej biblioteki o niepojętej geometrii. Na wpół ogłupiały spojrzałem na ojca. Uśmiechnął się delikatnie.
-Witamy na Cmentarzu Zapomnianych Książek. To miejsce, jest tajemnicą i miejscem świętym. Każda znajdująca się tu książka, każdy tom, posiadają własną duszę, I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i duszę tych, którzy tę książkę przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią. [...] Bo tutaj książki o których nikt już nie pamięta, książki, które zaguniły się w czasie, żyją nieustającą nadzieję, iz pewnego dnia trafią do rąk nowego czytelnika, ża zawładnie nimi nowy duch. [...] Przyjęte jest, że osoba, która po raz pierwszy odwiedza to mniejsce, musi wybrać sobie dowolną książkę i przyjąc ją pod swoją opiekę, zaadoptować ją, tak by nigdy nie dotknęło jej zapomnienie. To bardzo ważne przyżeczenie. Na całe życie - dodał mój ojciec. -A dziś ty musisz dokonać wyboru.
Przez niespełna pół godziny błądziłem po zakamarkach tego labiryntu, nad którym unosiła się woń starego papieru, kurzu i magii. Pozwalałem swoim dłoniom wędrować po niekończących się rzędach wystających grzbietów, kusząc los, żeby pokierował moim wyborem. Zerkałem na spłowiałe tytuły, słowa w rozpoznawanych przeze mnie jęsykach i w wielu innych językach, których nie byłem zdolny czemukolwiek przyporządkować. [...] Dość szybko zawładnęła mną myśl, iż iż pod okładką każdej z tych książek czeka na odkrycie bezkresny wszechświat, podczas gdy z tymi murami życie upływa ludziom na futbolowych wieczorach, na radiowych serialach, na własnym pępku i tyle. I może ta myśl albo przypadek czy też los, sprawiły, że w tej samej chwli już byłem przekonany i właśnie wybrałem książkę do adopcji. A raczej książkę, która mnie usynowi. Wystawała niepozornie ze skraju jednego z regałów, oprawiona w skórę barwy czerwonego wina, i wyszeptywała swój tytuł zlotymi literami płonącymi w spływającym spod kopuły świetle. Podszedłem do niej i dotknąłem opuszkami palców słów, czytając w milczeniu:
Cień wiatru
JULIAN CARAX
Ani tytuł, ani nazwisko autora nigdy nawet nie obiły mi się o uszy, ale nic tam. Decyzja została już podjęta. Przez jedną i drugą stronę. Najostrożniej jak mogłem wziąłem książkę do ręki i przekartkowałem ją, wprowadzając w trzepot jej strony. Opuściwszy swą klatkę, wreszcie wolna , rozbłysła fajerwerkami złotego pyłu. W pełni zadowolony z wyboru, ruszyłem labiryntem w drogę powrotną, ściskając książkę pod pachą i nie kryjąc radości. Może całkiem mnie urzekła magiczna atmosfera tego miejsca, ale byłem świecie przekonany, ża ta ksiązka czekała na mnie już od dawna, bardzo możliwe, że czekała już na mnie, zanim w ogóle przyszedłem na świat.
Fragment pochodzi z książki pt: "Cień wiatru", książkę napisał Carlos Ruiz Zafon